Śnieżek :)

niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 33

Następnego dnia wróciłam do domu. Nie obyło się bez awantury i kazania. Posłałam tylko smutne spojrzenie George'owi i poszłam pobiegać zabierając ze sobą psa o imieniu Dog. Miałam ochotę biegać tak przez wieczność a potem paść na zawał i już się więcej nie pokazywać na oczy ojcu. Nie pamiętam nawet czy kiedykolwiek mnie przytulił. Wymagał ode mnie najwięcej - żaden z moich trzech braci nie miał narzuconych takich wymagań. No właśnie, bracia. Ich traktował zupełnie inaczej. Jakby faworyzował mężczyzn, a ja skoro byłam kobietą, to byłam nikim i już. Tak się zdenerwowałam swoimi myślami, że przystanęłam i zaczęłam kopać ze złością i okładać pięściami jedno z drzew. Dog gapił się na mnie jak na nienormalną. Reszta ludzi też. Nie dbałam o to, byłam naprawdę wkurzona. Miałam ochotę wydrzeć się na cały głos. Nie wiedziałam, ze drzemie we mnie tyle złości. Postanowiłam zostawić w spokoju to biedne drzewo i pobiec tak szybko, ile się tylko da. Nie wiem gdzie, chyba w cholerę. Wyjechać np. do USA i już nigdy więcej nie pokazywać się w domu. Biegłam tak szybko, że wpadałam na przechodniów, zahaczałam o budynki, o mało co nie wpadłam na słup. Rozdarła sobie przy tym prawe ramię, z którego teraz obficie leciała krew. No po prostu lepiej być nie mogło. Postanowiłam wrócić do domu krótszą drogą, ani na chwilę nie zwalniając biegu. Dog dzielnie mi towarzyszył. Niestety nie miałam wpływu na światła, a mianowicie ciągle musiałam zatrzymywać się na czerwonym. Ludzie dziwnie mi się przyglądali, jeden gościu był wręcz przerażony. Nawet krzyknął na mój widok i zbladł. Przecież wcale nie wyglądałam tak źle. Rzuciłam mu wrogie spojrzenie i kiedy tylko (wreszcie) zrobiło się zielone, pobiegłam przed siebie. Widziałam jeszcze, że odprowadzał mnie wzrokiem.Tylko trochę krwi a ludzie wariują.
Kiedy wróciłam do domu przekonałam się po raz kolejny, że mój ojciec ma mnie w dupie. Mama o mało co nie dostała zawału kiedy zobaczyła mnie zakrwawioną, George wyleciał przerażony z pokoju kiedy mama zaczęła lamentować, a bliźniaki nabijały się, że wreszcie ktoś ( kogo nie może dotknąć złość Georga ) odważył się mi przyłożyć. Warknęłam żeby się odczepili, wyrwałam matce opatrunek, spławiłam ( a przynajmniej tak mi się wydawało ) Georga zasypującego mnie pytaniami typu :" Nic Ci nie jest?" "Co Ci się stało?" "Czy ktoś Ci zrobił krzywdę?" itp itd. Trzasnęłam z hukiem drzwiami od łazienki, umyłam krwawiącą rękę i próbowałam założyć sobie bandaż. Samej nie dałam sobie rady. Przecież nie będę błagać kogoś o pomoc jak jakaś sierota. Osunęłam się po ścianie, ukucnęłam i schowałam twarz. Nie płakałam. Po prostu miałam wszystkiego dosyć. Właśnie wtedy do łazienki wpadł przerażony George. Z właściwą sobie energią, wziął bandaż i opatrzył mi ranę.
- Co się dzieje, Ali? Hymm? - spytał mnie kucając - Jesteś jakaś inna...
- Ja jestem inna?! JA?! Ja wcale nie jestem inna: ja jestem wściekła! - krzyknęłam na niego wstając. Spojrzał na mnie zdezorientowany i też wstał.
- Czy coś się stało? - zapytał łagodnie.
- Stało?! A co się do cholery mogło stać?! Oprócz tego, że własny ojciec mnie nie chce, to wszystko jest po prostu suuuuuuuuuuuper... Życie jak w Madrycie - krzyknęłam z furią, kopiąc ścianę. Przywarłam do niej na dłuższą chwilę i uderzałam w nią głową. George podszedł do mnie, mocno odwrócił do siebie i potrząsnął.
- Uspokój się, dziewczyno! - wtedy coś do mnie dotarło. Przestałam się wierzgać.
- Przepraszam... -wyjąkałam - Ale to wszystko przez te...
- ... sprawy z ojcem?
- ... wizje - poprawiłam brata. Westchnął i mnie przytulił.
- Co konkretnie? - spytał po chwili.
- Są...jakby to powiedzieć... bardzo dziwne i bardzo wyraźne. Widzę katastrofy.
- Katastrofy?
- Tak mi się wydaje. Widzę stosy trupów, rzeki krwi. Jedna z tych katastrof to ta z zeszłego roku, no wiesz, ta galeria - podrapałam się po głowie.
- Jest w niej coś konkretnego? - spytał słabym głosem. Nie miałam pojęcia, dlaczego zawsze kiedy mówię o wizjach George reaguje tak dziwnie.
- Właściwie to chyba nie, ale musiałabym się zastanowić. Czemu pytasz?
- Nie wiem... Ot tak po prostu. Lepiej już wyjdź z tej łazienki. Mamy ładną pogodę. Możemy przejść się na spacer jeśli chcesz...
- Nie. Chciałabym pobyć trochę sama. Wystarczy mi chwila samotności w ogrodzie - powiedziałam opuszczając łazienkę i kierując się na dół. Po drodze spotkałam tatę, nawet na mnie nie spojrzał. Nie rozumiałam dlaczego. Wyszłam na dwór, siadając na ławce. Słońce mocno grzało, nawet jak na UK.
Samotność nie trwała jednak długo.
- Co tam... - zaczął Mike.
- ... piekielna siostrzyczko? - dokończył za niego Jake. Bliźnięta były oczywiście w świetnych humorach.
- Odwalcie się - rzuciłam chłodno.
- Uhuhu... Czy mi się tylko zdaje braciszku, czy nasza mała siostrzyczka się zakochała? - spytał brata Jake.
- Też mam takie wrażenie, mój drogi. Co tam, laleczko? Czyżby nieodwzajemniona miłość?
- Mówiłam już, że macie się odwalić. Nie rozmawiam z takimi idiotami jak wy.
- Chyba ktoś nas...
- ... właśnie obraził.
- Czy wy zawsze jesteście tacy wkurwiający?!
- Zawsze do usług, maleńka - wstałam i wróciłam do domu. Nigdzie nie może człowiek liczyć na chwilę spokoju. Udałam się do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Wtedy nadeszła wizja. Jak zwykle w takich momentach byłam jak sparaliżowana. Nie potrafiłam się ruszyć ani skupić się na tym co mnie otacza. Widziałam, czułam i myślami byłam tylko w wizji. To co tym razem zobaczyłam, było trochę inne od tego, co widziałam wcześniej. Tłum ludzi, nieznośny hałas. Grała jakaś muzyka, a ludzie podskakiwali w jej rytmie. I nagle sceneria się zmieniła - znalazłam się w kolorowym pokoju. Tu było cicho i przyjemnie i gdyby nie to, że wszystko mnie bolało mogłabym tam zostać wiecznie. Spojrzałam na swoje ręce - były całe w jasnej krwi. Ja sama ubrana byłam w białą, długą sukienkę poplamioną przez krew.Odwróciłam się, bo poczułam, że ktoś za mną stoi. Wtedy usłyszałam krzyk.
Ocknęłam się. Krzyk był jakiś znajomy... Zaczęłam się zastanawiać do kogo ów krzykliwy głos mógł należeć i chyba zasnęłam, bo kiedy się ocknęłam było po 18.00.
- Alice, ktoś do Ciebie! - usłyszałam z dołu głos mamy. Niechętnie zwlokłam się z ciepłego łóżka na dół.
- Cześć! - powiedziała na mój widok rozesmiana postać na dole. Melinda.
- Cześć - odpowiedziałam przecierając oczy.
- Jeszcze nie gotowa? - spytała oglądając mój strój. Cholera... Chyba to dzisiaj miałam z nią gdzieś wyjść.
- Ja... No wiesz.. - próbowałam powiedzieć coś sensownego.
- Aha! Już rozumiem! - oświadczyła na to moja przyjaciółka - Ty po prostu nie wiesz w co się ubrać!
- Znasz mnie jak nikt inny - uśmiechnęłam się. Blondynka wzięła mnie za rękę i poprowadziła do mojego pokoju. Kiedy się tam znalazłyśmy, otworzyła szafę i zaczęła przeglądać jej zawartość.
- Rozumiem, że żadna sukienka nie wchodzi w grę? - uśmiechnęła się z błyskiem w oku. Była czymś bardzo podekscytowana.
- Masz rację, nie wchodzi - powiedziałam, rzucając się plecami na łóżko.
- No a ta biała? - uniosłam głowę. Właśnie w takiej byłam w mojej wizji.
- Tymbardziej - Mel westchnęła, ale już po chwili rzuciła mi taki o to strój . Szybko się w to przebrałam i wyszłyśmy. Pod domem czekała taksówka, która zawiozła nas do centrum. Miałam coraz większą tremę - po pierwsze dlatego że nie miałam pojęcia dokąd Mel mnie prowadzi, a po drugie, ponieważ bałam się, że wiedząc na pewno bym się nie zgodziła. Blondynka tymczasem z uśmiechem poprowadziła mnie w stronę ogromnej kolejki piszczących dziewczyn. O nie... To chyba nie jest to co myślę...
- Idziemy na koncert The Wanted?! - spytałam moją przyjaciółkę z wyrzutem. No to się wpakowałam.
- Właśnie tak! - zasmiała się. Wydawało mi się, że wiedziała o tym, iż nie mialam kompletnego pojęcia gdzie się wybieramy.
- O nie, ja wracam do domu... - zaczęłam zawracać, ale przyjaciółka złapała mnie za łokieć.
- Nigdzie nie idziesz, kupiłam już bilety - zaczęła wymachiwać mi przed twarzą tymi dwoma świstkami papieru - Zresztą jestem prawie pewna, że ci się spodoba...
- Tego już niestety pewna być nie możesz...
- Ali, błagam Cię. Tylko ten jeden jedyny, maleńki, maciupeńki raz... Choć ze mną na ten koncert - westchnęłam.
- Ale ostatni raz! - blondynka przytuliła mnie.
- Wiedziałam, że się zgodzisz.
- Ta, ta, ta... - w końcu nadeszła nasza kolej. Sprawdzili nam bilety, weszłyśmy na salę. Muszę przyznać temu całemu The Wanted, że wystrój to akurat był niezły. Poszłyśmy z Mel bliżej sceny. Niestety nie udało nam się przepchać wystarczająco blisko, by zadowolić moją przyjaciółkę. Koncert się zaczął. Dziewczyny piszczały, muzyka była tak głośna, ze myślałam, że ogłuchnę. Na scenie tak jasno błyszczało światło, że nawet nie spojrzałam w tamtym kierunku, bo chyba bym oślepła. Poza tym te cholerna fanki tak się przepychały, że kilka razy ktoś uderzył mnie w ramię. Rana zaczęła mnie jeszcze gorzej boleć. Przepchałam się do tyłu - tam było przynajmniej znośnie. W między czasie jeden z ochroniarzy do mnie podszedł, pytając czy wszystko w porządku.
- Tak, dziękuję. Trochę zakręciło mi się w głowie - odpowiedziałam. Facet uśmiechnął się i przyniósł mi butelkę wody. Podziękowałam i usadowiłam się wygodnie na jednym z krzeseł, które stały z tyłu. Wtedy czułam się już znacznie lepiej i przetrwałam do końca koncertu. Niektóre piosenki, nawet mi się spodobały i w pewnym momencie przyłapałam się na tym, że jedną z nich uporczywie nucę. Z mojego wygodnego miejsca mogłam też obserwować to, co dzieje się na scenie. Z daleka widziałam tylko pięć męskich sylwetek biegających po scenie, ale przynajmniej światło tak nie raziło w oczy.
- Ach... Jacy oni są cudowni...
- Taa... Możemy już iść? - spytałam Mel po koncercie.
- Tak. Zaraz. Chodźmy jeszcze tylko w jedno miejsce...
- O nie, nie ma mowy.
- Błagam Cię! To jedyna taka szansa w całym moim życiu - blondynka spojrzała na mnie błagająco i zrobiła smutną minkę.
- Mel ty cholerniku, nie wiem czemu ciągle daję się wplatać w te twoje wariactwa... - dziewczyna uśmiechnęła się i pociągnęła mnie gdzieś w ciemności.
- Mel oni chyba tam rozdają te autografy... - wskazałam w przeciwnym kierunku.
- A na co mi autograf, jak mogę mieć coś znacznie cenniejszego... - powiedziała tajemniczo, a ja poczułam, że zaczynam się w tym gubić. Po krótkiej chwili dotarłyśmy do jakiegoś auta. A właściwie jakby... jakiegoś mini busa?
- Co ty kombinujesz? Co to za auto? - spytałam Mel.
- Ciiiiiiiiii.... - uciszyła mnie - Nic nie mów tylko wsiadaj...
- Ale...
- Bez żadnego ale! No dalej pakuj się... - i właśnie tak skończyłyśmy w tourbusie The Wanted....

CIĄG DALSZY NASTĄPI...
__________________________________
Z okazji końca ferii postanowiłam coś dodać. Nie będę się wypowiadać na temat powyższego rozdziału. Ocenę pozostawiam wam:) Następny rozdział dodam za tydzień . Jestem jednak skłonna rozpatrzyć wasze prośby i nexta dodać nawet w środę :) Ostrzegam, że w następnym rozdziale będzie się działo ... :)
Do następnego :**


-------------------------->
Musiałam się wam pochwalić :)

sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział 32

- Boże... - wyszeptałem. Miałem ciarki na plecach, zaschło mi w gardle. Byłem tak zszokowany, że nie miałem nawet siły stać. Od środka uderzyło mnie gorąco. Czułem się tak, jakbym płonął. Nie wiedziałem, co mam myśleć. To nie mogła być ona, a z drugiej strony coś mówiło mi, że to ta sama dziewczyna, którą jeszcze rok temu trzymałem w ramionach. Było tak, jakbym zobaczył ducha. Jakby one wgl istniały. Obróciłem twarz w stronę Jay'a. Wyglądał podobnie do mnie. Wciąż patrzył w stronę, w której zniknęła dziewczyna. Nic nie mówił. Ja też nie wiedziałem co mam powiedzieć, więc wolałem nie mówić nic. Żadne słowa nie były w stanie wyrazić tego co czułem. Zaczęło robić mi się słabo. Obawiałem się, że zemdleję. Zrobiłem to tylko raz w życiu i dobrze pamiętając tamto uczucie, mogłem byc prawie pewien, że tak się stanie. Jeszcze raz zerknąłem na przyjaciela. Chciałem iść, ale chyba wmurowało mnie w ziemię. Nogi ugięły się pode mną, a ja upadłem na twardy chodnik. Z moich oczu zaczęły wydobywać się pojedyncze łzy. Chciałem je szybko przetrzeć, bo chłopakowi nie wypada płakać, ale jakoś nie byłem w stanie. A wydawało mi się, że czuję się lepiej, że jakoś pogodziłem się z jej stratą. To, co ujrzałem przed chwilą pokazało, że wcale tego nie zrobiłem. Co gorsza teraz czułem jeszcze większą pustkę. Tak jakby głodnemu ktoś postawił przed nosem jego ulubione danie na parę sekund, a potem wyrzucił jedzenie do morza. Bezpowrotnie. Nie można przecież stracić kogoś dwa razy. Ja straciłem.
- Nath... Może lepiej będzie... Jak już... pójdziemy - to nie bylo pytanie, tylko zdanie twierdzące. Kiwnąłem głową i jakos z pomocą Loczka udalo mi się wstać. Musieliśmy chyba bardzo długo siedzieć w tym parku, bo zrobiło się juz naprawdę ciemno. BigBen wybił 24.00. Przez całą drogę nie zamieniłem z Jay'em ani jednego słowa. Obydwoje bylismy tak samo wstrząśnięci. Miałem ochotę udać się do jakiegoś baru i zapić swoje smutki, tak by zapomnieć. Pewnie gdyby nie McGuiness, który wiernie maszerował z mojego lewego boku, pewnie bym to zrobił. Pewnie zachlałbym się na smierć. Przechodząc koło nieznanych mi ludzi, bałem się spojrzeć im w twarz. Może dlatego, że obawiałem się powtórki z dzisiejszego wieczoru. Bałem się, że ujrzę tam tak świetnie znaną mi twarz, która zawsze wywoływała uśmiech na mojej twarzy. Kochałem ją, ale nie chciałem jej znów zobaczyć. Nie w postaci ducha. Weszliśmy do domu, kiedy było już wpół do pierwszej. W każdym pokoju było zapalone światło. Normalnie zdziwiłbym się czemu. Teraz nie miałem ochoty się nad tym zastanawiać. Loczek drżącą ręką nacisnął klamkę i powoli wszedł do środka. Podążyłem za nim. Uderzył mnie od razu zapach kurzu i jasne światło, które było prawie oślepiające. Słysząc, że ktoś przyszedł z łazienki wyszedł Seev, ale kiedy tylko nas zobaczył, jego wesołe i przyjazne oczy, wypełniły się trwogą. Znał nas na tyle dobrze, że wiedział iż coś musiało się stać. Jay z przerażeniem w oczach usiadł na fotelu. Na udałem się w stroną barku, który stał w rogu pokoju. Wyjąłem z niego wódkę i chlusnąłem nią sobie w gardło. Tymczasem z sypialni Tom'a wyszli przytuleni najstarszy członek zespołu i Kelsey. Chłopak trzymał ręce na jej biodrach i czule cmoknął ją w głowę. Był dla niej zarazem chłopakiem i starszym bratem. Posłałem im gniewne spojrzenie i znów popiłem alkoholu.
- Jay, błagam Cię powiedz coś - prosiła tymczasem Nar pochylając się nad bladym Loczkiem. Kelsey wyrwała się z uścisku Tom'a i też podbiegła do Jay'a. Tom , który nie bardzo wiedział co jest grane spojrzał w moim kierunku. Wziąłem więc butelkę w dłonie i usiadłem na tapczanie, wpatrując się w nicość.
- Coś wam się stało? Ktoś cos wam zrobił? - pytała Kelsey. Max przyjrzał mi się uważnie.
- Płakałeś? - spytał, a ja nie odpowiedziałem tylko znów popiłem z butelki. Chciałem tylko zapomnieć.
- Kurwa mać - powiedział Jay, który wreszcie z siebie coś wyksztusił - Nathan nie pij tego - wszyscy spojrzeli na mnie ze strachem w oczach. Nic sobie nie zrobiłem z zakazu McGuiness'a tylko znowu popiłem łyk wódki. W końcu pomoże. Zapomnę. Nie na długo, ale zawsze coś. Tymczasem Siva podszedł do mnie i wyrwał mi z rąk butelkę. Tak się trzęsłem, że nie byłem nawet w stanie jej przytrzymać.
- Teraz nam wreszcie powiedzcie, co się stało - powiedział ze stoickim spokojem Mulat.
- Wróciła. To jest niemożliwe, ale ją widzieliśmy. Szła sobie, jakby nigdy nic, jakby nic się nie stało... Ot tak po prostu - nie musiał mówić o kogo mu chodziło, bo każdy to załapał. Tylko jakby nie bardzo w to wierzyli.
- To prawda - powiedziałem słabym głosem - Nawet się uśmiechała - usmiechnąłem się lekko czując w oczach łzy - Nie wiem co mam myśleć. Przecież to nie mogła być ona.
- Poznałbym ją wszędzie - pospieszył mi z pomocą Jay - To jest nieprawdopodobne. Niemożliwe, ale prawdziwe. Jakby mi to ktoś powiedział to bym nie uwierzył, ale jednak. Widziałem na własne oczy jak biegła.
- Widzieliście ją z bliska? - spytał Max.
- Wystarczająco blisko, by zobaczyć jej twarz - odparłem.
- Jeśli to nie ona... To ta druga dziewczyna jest chyba jej siostrą bliźniaczką - powiedział Loczek rozglądając się wokoło. Poszedłem za jego przykładem. Wszędzie było pełno pudeł i kartonów.
- Ja... Nie wiem co mam o tym mysleć... - powiedział Tom. Widziałem troskę w jego oczach - Przecież byście nie kłamali. A z drugiej strony mogłobyc tak, jak mówi Jay - wskazał na mojego przyjaciela - To najwyraźniej ktoś bardzo podobny - choć na jego twarzy malował się spokój, w ostatnim zdaniu, które wypowiedział głos mu się załamał. Parker też chciałby wierzyć w to, że Lena żyje.
- Dlaczego tu jest tyle pudeł? Pakujecie się? - spytał Jay.
- Właśnie... Chcielismy z wami o tym porozmawiać... - zaczęła Nareesha i spojrzała na swojego chłopaka.
- Przeprowadzamy się, teraz, zaraz. To trochę szalona decyzja, ale myślę, że jak najbardziej sluszna. Za dużo wspomnień.
- Przeprowadzamy się do północnej cześci Londynu - Max zaczął wprowadzać nas w szczegóły.
- Chyba nie gniewacie się, że zaczęlismy już pakować wasze rzeczy? - zwrócila się z pytaniem Kelsey.
- Nie, tak będzie lepiej. Im szybciej wyjedziemy... Tak będzie lepiej - rzuciłem szybko i powoli udalem sie w stronę swojego pokoju, by dokończyć pakowanie.

* Allison *

Odwołali nam dzisiaj trening, z przyczyn nieprzewidzianych, a mianowicie dlatego, że jedna z dziewczyn zasłabła podczas treningu i zabrało ją pogotowie. Trener uznał, że nie należy nas już dzisiaj przemęczać i po 20 minutach rozgrzewki puścił nas do domu. Nie chciałam wracać do swojego mieszkania, bo w domu panowała nieprzyjazna atmosfera, z powodu mojego ostatniego występu w którejś z restauracji. Tata wciąż był ma mnie zły, a ja nie moglam być zła na niego za to, że zmusza mnie do występów. Denerwują mnie te jego chore ambicje. No więc, tata jest zły na mnie i na Georga, bo mnie bronił. W domu ostatnio nie można wytrzymać. ciągle jakieś awantury i to głównie z mojego powodu, więc wolę się tam raczej nie pokazywać. Więc, kiedy trener nas zwolnił, byłam załamana do czasu, kiedy Melinda zaprosiła mnie do siebie na noc.
Nawet nie probowałam ukryć mojego szczęścia. Postanowiłam tylko zadzwonić do Georga, żeby się nie denerwował, że nie wracam do domu.
- Hej G. Chciałam Ci tylko powiedzieć, że zostaję na noc u Mel - powiedziałam wychodząc z szatni.
- Hej Ali. Jak chcesz to idź. Może to nawet lepiej, że Cię nie będzie wiesz z ojcem nieciekawie...- mimowolnie westchnęłam.
- To wszystko moja wina...
- Nie mów tak, Ali. To nie jest niczyja wina, chyba tylko jego. Mam tego powoli dosyć. Jak zarobię na mieszkanie to wezmę Cię ze sobą i nie będziesz musiała śpiewać już nigdy więcej - uśmiechnęłam się lekko. Mój brat rozumiał mnie jak nikt inny.
- Dziękuję Ci, George. Jesteś najlepszym bratem pod słońcem.
- Tylko dlatego, że mam najfajniejszą siostrę - zaśmiał się - Zadzwoń jeszcze o której będziesz jutro. OK?
- Pewnie, że zadzwonię! Muszę kończyć. Mel na mnie czeka. Do jutra! - rozłączyłam się i podeszłam do Mel.
- Idziemy? - spytała mnie dziewczyna.
- No pewnie! - uśmiechnęłam się. Blondynka zamówiła taksówkę i po 20 minutach byłyśmy w jej domu. Pokój miała bardzo przytulny. Fioletowo - żółty, oblepiony plakatami "The WANTED" i " Manchesteru City", ulubionej drużyny Mel, obszerny pokój z łazienką, był tak uroczy, że nie można było nie uśmiechnąć się na jego widok. Poza tym panował tu nienaganny porządek jeśli nie licząc kilku czasopism porozrzucanych po podłodze.
- Uwielbiam ten pokój - powiedziałam rzucając swoją torbę tręningową w kąt i siadając na jednym z wygodnych foteli przy szklanym stoliku. Moja przyjaciółka uśmiechnęła się tylko, związała swoje długie blond włosy w kok i podała mi kubek zielonej herbaty siadając na fotelu obok z kubkiem o podobnej zawartości - I wgl Ci zazdroszczę. Masz naprawdę cudowne życie - popiłam łyk gorącej herbaty.
- Nie takie cudowne - blondynka uśmiechnęła się poprawiając przy tym włosy - Jest wiele rzeczy, których mi brakuje - to mówiąc spojrzała na jeden z plakatów jej ulubionego boysbandu.
- Masz na myśli... Ich? - spytałam. Kiwnęła głową na znak potwierdzenia. Uśmiechnęłam się do niej - Wiedziałam!
- To nie była trudna zagadka - odparła lekko, puszczając do mnie oczko - Jestem bardzo przewidywalna w przeciwieństwie do Ciebie.
- Że co proszę?!
- To - zaśmiała się - Biedny Henry nie wie czy kupić Ci róże, czy tulipany, bo jesteś, cytuję: "jak zagadka" - zaczęła się śmiać, na widok mojej miny.
- Chyba mu nic nie powiedziałaś?!
- Ależ skąd! - znów się usmiechnęła - Choć próbował mnie przekupić, spryciarz. Jest chyba jedynym, którego jeszcze do siebie nie zniechęciłaś - popiła herbaty, nie przestając się uśmiechać.
- To tylko kwestia czasu - wybuchnęłam śmiechem.
- Choć w sumie to Ci się dziwię... Gdybym była tak rozchwytywana jak ty to,  bym to wykorzystała...- puściła do mnie oko. Uśmiechnęłam się. Biedna Mel. Tyle przeżyła z tym pieprzonym Will'em... Od tamtej pory nie spotyka się z nikim. Może to dobrze, że jedynymi facetami o jakich marzy są Ci z TW i Javi Garcia z ManCity. W zasadzie to powinnam im podziękować za to, ze wyciagnęli moją przyjaciółkę z depresji.
Reszta dnia minęła mi z Mel zaskakująco szybko - wybrałysmy się do kina, do kawiarni, potem do biblioteki na małe zakupy - i już musiałyśmy wracac bo było już po 21.00. Mama Mel zrobiła nam kolację i jakoś w przyjaznej atmosferze dożyłam do 23.00. Położyłam się nieco szybciej od mojej przyjaciółki, która sprawdzała jeszcze swojego tt i tt chłopaków z TW. Trwałam już w błogim półśnie, gdy zaczęła mi coś z przejęciem opowiadać. Udawałam, że słucham choć tak naprawdę byłam myślami w krainie snów. I wtedy Mel o coś mnie spytała.
- .... pójdziesz ze mną? - usłyszałam tylko końcówkę. Ostatkiem sił wydostałam się ze snu i spytalam blondynkę:
- Gdzie? - to był błąd. Spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Wcale mnie nie słuchałaś!
- Oczywiście, że cię słuchałam! Tylko żartowałam z tym pytaniem - ratowalam się z tej beznadziejnej sytuacji. Ma szczęście skutecznie.
- Więc jak? Pójdziesz? - na jej twarzy znów zagościł uśmiech. Byłam w rozterce. Nie moglam jej powiedzieć że nie słuchałam. Mogłam powiedzieć tylko TAK lub NIE. Kiedy powiem TAK, nie będzie odrotu będę musiała z nią iść Bóg wie gdzie. Kiedy powiem NIE... będę się musiała tłumaczyć. A właściwie nie wiedziałabym jakich argumentów mam użyć. Po chwili kalkulacji postanowiłam się zgodzić. Miałam tylko w duchu cichą nadzieję, że nie będę tego żałować.
- Naprawdę ze mną pójdziesz? - spytała mnie tymczasem Melinda z błyskiem w zielonych oczach.
- Powiedziałam już, że tak - odparłam jakby nigdy nic. Reakcja blondynki bardzo mnie zaskoczyła. Dziewczyna przytuliła mnie, ciesząc się jak dziecko.
- Dziękuję - powiedziała z uśmiechem i pocałowała mnie w policzek. Potem wróciła na swoje miejsce. Usmiechnęłam się wiedząc, że podjęłam słuszną decyzję. Wciąż  z uśmiechem na ustach, po chwili zasnęłam.
___________________________________________
Beznadziejny - wiem. Ale nie będę się użalać nad swoim beztalenciem, bo przecież nie o to chodzi. Ludzie co się z wami dzieje? Bez przerwy albo ktos usuwa bloga, albo go zawiesza... Powiedzcie mi co ja mam czytać?
Więc proszę nie usuwać, ani nie zawieszać tylko pisać cuuudowne rozdziały, które bardzo mnie cieszą :)
Moje opo też się sypie, coraz mniej osób komentuje, coraz mniej czyta. Chciałabym z tego miejsca bardzo podziękować tym, którzy są i komentują, bo nic mnie bardziej nie motywuje jak zaangażowanie innych w to co robię. Dziękuję <3
Mam tez nadzieję, że cieszycie się z wygranej naszych chłopców tak jak ja :D Zasłużyli <3
Jeśli ktoś chce to mogę go na bieżąco informować o nowych rozdziałach przez tt :) Wystarczy tylko, że napiszecie mi o tym :  @JuliettNathalie :) Obiecuję, że nikogo nie pominę :d  Kocham was bardzo, czekam na wiadomości od was :* Do następnego! :3

PS. Jeśli czytasz to skomentuj, będzie mi bardzo miło :)

 


sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział 31

SIEDEM DNI PÓŹNIEJ
* Z perspektywy Nathana *
- Dzwonił Tom! - krzyknąłem do Max'a pichcącego jakieś cudowne danie w kuchni. Odkąd rozstał się z Michaelle, znalazł sobie nową pasję, a mianowicie - gotowanie. Nie powiem, że jest już perfekcyjny, bo często ( i to nawet bardzo ), coś przypala, ale idzie mu naprawdę nieźle. Robi chłopina postępy.
- I co chciał? - spytał mnie tymczasem chłopak, nucąc pod nosem "Chasing The Sun".
- Nie wróci na kolację - odparłem i zacząłem kolejny już raz przełączać kanały na telewizorze.
- A niech to! - wysyczał George - A zrobiłem tyle jedzenia. Niech mi teraz Tom powie, kto to wszystko zje?!
- Spokojnie Maxiu - powiedział Jay, wychodzący z łazienki. Jego kasztanowe loki, były w okropnym nieładzie, a sam chłopak był w pewnym sensie inny - Jestem głody jak wilk, chętnie zjem aż 3 porcje!
- Jak tak dłużej pójdzie, to wkrótce nie zmieścisz się w drzwiach - zażartowałem. W kuchni było słychać śmiech Max'a. Loczek spojrzał na mnie robiąc minę "I'll kill U" i powiedział:
- Mam zamiar zapisać się na siłownię - wybuchliśmy śmiechem, którego nie bylismy w stanie opanować. Max chyba coś upuścił z tego śmiechu - Mówię serio! - krzyczał w tym czasie Jay.
- Pamiętamy jak to było poprzednim razem - powiedziałem.
- Nie będzie tak jak ostatnio!
- Jasne, jasne ty zawsze tak mówisz - odparłem i powróciłem do wcześniejszego zajęcia. Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu, aż zadzwonił telefon Jay'a. Zerkając na wyświetlacz, Loczek zaczął poprawiać sobie włosy. No tak. Pewnie jakaś kobieta.
- Ekhem... Cześć Emily... Oczywiście, że nie przeszkadzasz... - spojrzałem na niego rozbawiony. Był tak zestresowany, jak ja na ważnym teście z angielskiego. Max , który właśnie wyszedł z kuchni, poslał mi porozumiewawcze spojrzenie. Tymczasem Jay wyszedł do swojego pokoju.
- Czyżby kolejna wielka miłość? - spytał mnie.
- Pewnie na jedną noc - puściłem mu oczko. Max zdjął swój fartuch. Nosił go chociaz Tom na każdym kroku mówil mu, ze wygląda w nim jak jego ciotka Victoria ( koszmarna baba ). Przeciągnąłem się.
- Cholera, ale jestem zmęczony - powiedziałem - Chyba pójdę rozprostować kości...
- Dobry pomysł! - wyraził swoją opinię Jay, który w niemal tej samej chwili wychodził z pokoju - Chętnie pójdę z Tobą.
- Jay, ja miałem na myśli iść na cmentarz - powiedziałem, uważając przy tym by głos zbytnio mi się nie załamał.
- Aha, no dobra. Pójdziemy na cmentarz, a potem na spacer do parku -
- Chcecie w tej ciemnicy biegać po parku? - spytał żartobliwie Max. Jay spojrzał na niego oszołomiony.
- A kto tu mówił o bieganiu?

No i poszliśmy. Początkowo byłem trochę zły, że nie jestem sam i że nie mogę w spokoju poślęczeć nad grobem Leny, ale później doceniłem obecność przyjaciela. Nie dał mi długo myśleć o mojej zmarłej ukochanej.
- Cześć kochanie - powiedziałem kiedy usiedliśmy na ławce obok grobu Leny.
- Zawsze się z nią witasz? - nieśmiało spytał Loczek.
- Tak. Wiesz, to mi w pewien sposób pomaga. Wtedy jest tak, jakby ciągle żyła- odpowiedziałem mu spokojnie i zacząłem poprawiać kwiaty i znicze, które znajdowały się na kamiennej płycie grobu.
- Nie wierzę, że mówisz to tak spokojnie - Loczek zaczął mi pomagać z kwiatami.
- Doszedłem do wniosku, że Ona nie chciałby, żebym się bez ustanku zamartwiał - zasmiałem się - Zawsze będę ją kochał i nie wyobrażam sobie życia bez jej obecności, bez myśli o niej...
- Tęsknię za nią - powiedział w tym samym czasie Jay, i wydawało mi się, że ociera łzy. Pocieszyłem go krótkim klepnięciem w plecy.
- Ja też. I zawsze będę za nią tęsknił... No już stary, bo cię jeszcze ktoś zobaczy!
- Masz rację. To nie czas na rozklejanie się - wstał - Może chodzmy już na ten spacer?
- To chyba jest najlepszy pomysł - zaśmiałem się. Udaliśmy się do pobliskiego parku. Choć o tej porze było ciepło i jeszcze było coś tam widać, to spotkaliśmy bardzo mało osób. W końcu jest sobota i najwyraźniej wszyscy szaleli już na jakiejś imprezie w klubie, albo w domu. Po kilku minutach spaceru, mój przyjaciel oznajmił, że bardzo podoba mu się to miejsce i chciałby usiąść. Bez większych namów zgodziłem się, bo po pierwsze nie lubiłem tak chodzić bez celu, a po drugie miejsce które wybrał Loczek było naprawdę piekne. Na przeciwko ławki rozchodziło się jezioro, które, oświetlane pełnią księżyca mieniło się tysiącami najpiękniejszych brylantów. Obok jeziora, z lewej strony, jakieś 10 metrów od ławki ciągnęła się malownicza alejka z wierzbami, które szumiały i kołysały się lekko. Alejka ciagnęła się za jezioro, do ciemniejszej części parku, która wyglądała jak las. Efekt był niezwykły. Najciekawsze w tym wszystkim było to, że byłem tu tyle razy, a nigdy nie doceniłem perfekcyjności tego widoku. Siedzieliśmy z Jayowatym na lawce w wpatrywaliśmy się w krajobraz. Od czasu do czasu, każdy z nas cos tam powiedział, ale przyjmowałem to bez wiekszej uwagi, do czasu, kiedy pojawił się wiatr. Nie byl mocny, ani nie przyjemny - wręcz przeciwnie. Ciepłe podmuchy nocnego wiatru napełniały mnie energią. Może dlatego zdziwiłem się, że Jay oznajmił, że czuje się jak w jakims horrorze. Zacząłem się z niego śmiać.
- Ciekawe w jakim?
- No w takim z duchami! Tylko spójrz na te wierzby. Kołyszą się i równie dobrze pomiędzy nimi móglby stac jakiś duch, wypełniony rządzą zemsty...
- Wiesz co, Jay? Ty chyba coś piłeś. Zaczynasz mnie przerażać - dałem mu sójkę w bok - Gadasz jak jakiś nawiedzony. A wgl to od kiedy ty wierzysz w duchy?
- Nie powiedziałem, że w nie wierzę. Tylko ta atmosfera jest trochę... niepokojąca - nie mogłem powstrzymać się od smiechu.
- To idz do tych wierzb, to sam się przekonasz, że nie ma żadnych duchów.
- Nigdzie nie idę!
- Taa.. Cykora masz?
- Po prostu uważam, że to pozbawione celu - wykiwał się McGuiness. Postanowiłem przekonać go do tego pomysłu i przy okazji trochę nastraszyć.
- Ale Tom miałby ubaw... - powiedzialem wymijająco - Gdyby się dowiedział, że się bałeś - odpowiedziałem na jego pytające spojrzenie. Chłopak wstał i udał się  w stronę wierzb.
- Hej! Zaczekaj! - zawołalem za nim - Też chcę sobie porozmawiać z duchami! - zacząłem iść, ale byłem parę metrów za nim. Skręciliśmy w alejkę. Jay kroczył dzielnie z przodu i smiał się co kawałek. Chyba sam z siebie. Kiedy szliśmy już tak chwilę, ukucnąłem żeby zawiązać sznurowadło. Jay chyba wcale tego nie zauważył, bo wciąż szedł naprzód. Skupiłem się na zawiązywaniu buta i w tej samej chwili usłyszłem krzyk Loczka. Podniosłem głowę. Przerażony spoglądał na coś na skraju ciemniejszej części parku. Jakaś dziewczyna w białej suknience z psem rasy owczarek niemiecki. Wstałem i podszedłem do pojego kompana.
- Co się tak wystraszyło? - on ciagle przerażony, wskazał tylko na dziewczynę. Spojrzałem jeszcze raz. Z tej odległości było ją lepiej widać. Na pozór wszystko z nią było w porządku, miała długą białą sukienkę, i rozpuszczone włosy. Zmieniłem zdanie, kiedy przyjrzałem się jej twarzy. Przez moje ciało przeszedł wstrząs. To, co wtedy czułem kompletnie niezgadzało się z tym co myslałem. Stanałem jak wryty i razem z Jayem, wciąż w pewnego rodzaju amoku, z przerażeniem spoglądaliśmy w jej stronę. Dziewczyna zauważyła nas po pewnym czasie. Była boso i dłońmi podnosiła suknię. Wyglądała tak, jakby była bardzo zdenerwowana i bardzo spóźniona. Z pośpiechem bosko stąpała po alejce. Kiedy zauważyła nas trochę się ździwiła. Też stanęła jak zahipnotyzowana. Ale już po 5 sekundach ponownie przypomniała sobie o swoim spóźnieniu i powoli odwracając się od nas, z lekkim usmieszkiem na twarzy, pospieszyła w ciemny park. Jeszcze długo po jej odejściu nie mogliśmy się uspokoić. Serce bilo mi jak oszalałe, a przed oczyma miałem wciąż jej twarz. Tak znajomą, choć jakby inną. Twarz mojej zmarłej ukochanej. Twarz Leny.
__________________________________
Postanowiłam cos wreszcie dodać, żeby nie było, że zaniedbuję :3
Rozdział... taki sobie, chyba straciłam talent do pisania.
Ale ocenę pozostawiam wam :)
No i SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU! :***
Dziekuję za 6000 wyświetleń!
Nie rozumiem czemu to czytacie wariatki jedne <3
Może właśnie dlatego tak bardzo was kocham :***
Rozdział dedykuję Alicee_ :***
Dziewczyno! Kompletnie zwariowałam na punkcie twojego opowiadania! <3 Piszesz genialnie ! I jesteś genialna! Oby tak dalej ;D Mam nadzieję, że rozdział już niedługo? ;) I jeszcze dziękuję, że komentujesz i że jesteś  :** Kocham <3


PS. Może jakaś akcja na twitterze drogie #PolishTWFanmily ? ;)